Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od zawsze chciał śpiewać i śpiewa, jest sobą: Po każdym występie czuję się lepiej

rozmawiała Magdalena Jasińska
Artur Grudziński  z zespołem Happy End spełnia się wokalnie
Artur Grudziński z zespołem Happy End spełnia się wokalnie Magdalena Jasińska
Artur Grudziński - pianista, kompozytor, aranżer, od niedawna zastępuje Zbigniewa Nowaka w zespole Happy End, spełniając się jako wokalista.

Pamiętasz jak to się stało, że zostałeś muzykiem?
W życiu nie myślałem, że będę muzykiem. Jako małe dziecko miałem typowe chłopięce marzenia zawodowe. Chciałem zostać marynarzem, lotnikiem, taksówkarzem albo strażakiem. Ojciec za mnie zdecydował, że będę chodził do szkoły muzycznej, ale dziś tego nie żałuję.

Mój ojciec to była bardzo silna osobowość, nie sprzeciwiałem się jemu, ale mój protest wewnętrzny był bardzo głęboki. Przez pierwsze sześć lat mój ojciec kojarzył mi się jako taki kat, który pilnuje abym tę porcję dzienną przećwiczył i zrobił to możliwie jak najlepiej. Niestety, chęci przyszły dopiero w siódmej klasie.

Moim zdaniem, trochę szkoda, bo pierwsze lata są bardzo ważne dla wyćwiczenia warsztatu. Dopiero w liceum zaczęło mi się to podobać, nie tylko granie na instrumencie, ale i wszystkie zjawiska muzyczne, bardziej złożona harmonia. Wtedy widziałem siebie jako dyrygenta.

Chodziłem na koncerty i przedstawienia do filharmonii i opery i jak zaczarowany patrzyłem na dyrygenta, jego ruchy. Zastanawiałem się, jak to jest, że jedna osoba panuje nad kilkudziesięcioma osobami. Dopiero kiedy poszedłem na studia dyrygentury, zrozumiałem, na czym polega zawód dyrygenta.
Kto był twoim profesorem?
Witold Krzemiński - wielka postać, kompozytor takich szlagierów jak „Karuzela” czy „Lato, lato czeka” z filmu „Szatan z siódmej klasy”. Był pierwszym dyrektorem powojennym WOSPR-u. Ja, tak naprawdę, chciałem się dostać do profesora Stefana Stuligrosza na dyrygenturę oratoryjną, ale na ten kierunek było tak wielu chętnych, że mi poradzono, żebym wybrał się na dyrygenturę symfoniczną.

Profesor Krzemiński przypominał mi trochę mojego ojca, był bardzo wymagający. Miał jedną dobrą rzecz w swojej metodzie nauczania - nie wszystko tłumaczył - chciał wypracować w nas samych umiejętność nawiązywania kontaktu z wielkim aparatem wykonawczym, jakim jest orkiestra.
Jednak nie zostałeś dyrygentem symfonicznym.
Nie, jako młody człowiek chciałem szybko i dobrze zarobić. Próbowałem swoich sił na różnych estradach, a nawet na weselach. Tak rozpoczynaliśmy swoją działalność muzyczną. Potem pojawiła się propozycja wyjazdu zarobkowego - muzycznego do Norwegii. Ponieważ nie miałem instrumentu, to chciałem na niego zarobić, grając w norweskich cyrkach.

Tam zacząłem pisać aranżacje na big-band. Kiedy wróciłem do Bydgoszczy, zacząłem pracować jako korepetytor w Operze Bydgoskiej. To bardzo trudna praca. Trzeba mieć wszystkie wyciągi orkiestrowe oper w małym palcu, co dla pianisty jest dość karkołomne. Wtedy już zaczęła mnie na dobre interesować muzyka rozrywkowa.

Dostałem od Stanisława Fijałkowskiego - szefa Big Warsaw Bandu propozycję współpracy. To było rzucenie na głęboką wodę, bo tam grali, m.in., Henryk Majewski na trąbce, na puzonie Roman Syrek, na saksofonach Henryk Miśkiewicz. Zaczynałem od drugiego keyboardu, ale po kilku miesiącach już grałem na fortepianie.
W pewnym momencie zdecydowałeś się mieszkać w Warszawie.
Bezpośrednią przyczyną powrotu po latach mieszkania w Warszawie do Bydgoszczy było to, że moja mama podupadła na zdrowiu. Na to nałożyło się zakończenie przygody z programami telewizyjnymi. Współpracowałem z Telerankiem, z programem „Śpiewające Fortepiany” i „Songowanie na ekranie”. Powoli kończyła się także moja praca w teatrze Rampa, więc wróciłem.
Co wydarzyło się w twoim życiu, że zacząłeś grać i śpiewać w zespole Happy End?
To jest dość długa historia. Jak byłem młody, to doceniałem piosenkę „Jak się masz kochanie” jako wielki hit. Nie rozgraniczałem wtedy, czy to wielka sztuka, czy nie. Po latach spotkałem się ze Zbyszkiem Nowakiem, twórcą zespołu. On wówczas chciał ze mną przygotować nowy festiwal Polskiej Piosenki Przedwojennej we Włocławku. W ostatniej chwili projekt upadł. Te spotkania sprawiły, że się zaprzyjaźniliśmy. Ja miałem już wtedy wyrobiony pogląd na temat muzyki, którą wykonuje zespół Happy End.

Sam grałem zupełnie inną muzykę, ale moja żona, Miłka Małecka, razem z Agnieszką Zawidzką zaczęły śpiewać z zespołem Happy End w chórkach. Potem padła propozycja, abym grał w zespole na gitarze, ale ja się na to nie zgodziłem, bo grałem wtedy razem z bydgoskimi muzykami inną muzykę.

Po latach Zbyszek Nowak wycofał się z zespołu i szukał na swoje miejsce zastępstwa - wtedy się zgodziłem. Kiedy się pojawiłem na estradzie, młoda publiczność przyjęła to normalnie, natomiast starsza na zasadzie cichego protestu albo nawet głośno krzyczała „Kim ty jesteś?”.

Nigdy nie upodabniam się do Zbyszka, jestem sobą. Ja przyjąłem tę propozycję, bo chciałem spełnić się wokalnie. Dziś rozumiem frajdę wokalistów. Bo to możliwość wyrzucenia z siebie nadmiaru energii i złych emocji. Więc po każdym takim występie, czuję się lepiej.

Magdalena Jasińska zaprasza do wysłuchania „Zwierzeń przy muzyce” na antenie Radia PiK w środę, o godz. 18.10

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!